wtorek, 27 sierpnia 2013

Rozdział III

- Co to do cholery ma znaczyć?! - krzyknęłam do chłopaków, inna reakcja byłaby nadzwyczajna. Rozejrzałam się po altanie, której widok przyprawił mnie o niezły atak serca. W środku drewnianej kopuły znajdował się okrągły stół a na nim stosy map, planów miasta, zapisków i dokumentów nawet sprzed pięciu lat. Na jasnobrązowym parkiecie porozrzucana była broń różnego kalibru i rozmiaru. Sama nie wiem co było w tym wszystkim najstraszniejsze - mnóstwo broni czy też map, na których zaznaczone były liczne magazyny, siedziby albo nawet pojedyncze domy. Słysząc moje krzyki czwórka chłopaków bardzo szybko przyszła do ogrodu. Byli w szoku większym niż ja sama.
- Który z was to tutaj zostawił, idioci?! - James wrzeszczał na chłopaków, którzy stali wgapieni w ziemię.
- Nie zapominaj, że razem tu pracowaliśmy i wszyscy opuściliśmy altanę. Nie zwalaj winy na żadnego. - Logan podszedł do mojego brata i chwycił go za ramię. - Musimy zrobić z tym porządek, ona nie może się o tym dowiedzieć. - chłopacy przytaknęli i zaczęli zbierać papiery i broń.
- O czym mam nie wiedzieć? Może planujecie kogoś zabić, hm? Nie zdziwiłabym się. - wzięłam do ręki pistolet i rzuciłam nim w stół. - Co się z tobą, kurwa dzieje? Zmieniłeś się, nie wiem gdzie jest teraz mój James, ale ten tutaj to na pewno nie on. - spojrzałam bratu głęboko w jego brązowe tęczówki. Zaszkliły się.
- To trudniejsze niż ci się wydaje, Lily. Nie mogę ci powiedzieć. - spuścił głowę.
- Nie chcę się o tym dowiedzieć po czasie, James. - podeszłam do niego i złapałam za rękę. - Powiedz mi o wszystkim.
- Nie, Lily. Nie teraz.
- A kiedy?! Wtedy kiedy całkiem przypadkowo ciebie zabiją?! Jesteś żałosny, nie chcę już tego słucham. Dowiem się prawdy. - puściłam jego dłoń i wróciłam do domu.
Chłopacy nie sprzątali długo. Wystarczyło im to, że wiem już za dużo, starannie więc pozbierali wszystko co do papierka i naboju. A tak przynajmniej im się wydawało. Wychodząc z domu z kubkiem gorącej czekolady znalazłam maleńką karteczkę leżącą niedaleko altany. Zapewne wiatr powiał ją kiedy leżała na stole. Podniosłam ją. Była to mapka naszego osiedla a na niej zaznaczony był dom Davida i Jen oraz jakiś budynek na końcu uliczki. Jeśli nie myliła mnie moja orientacja w terenie to właśnie w północnej części dzielnicy znajdowały się magazyny, gdzie zawsze odbywały się bójki i wojny gangów, o których szczerze mówiąc nigdy nie słyszałam. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie zaznaczony najgrubszą linią dom Jennifer. Mogę zrozumieć wszystko, nawet te magazyny, ale tego nie. Co w tym wszystkim miałaby robić moja przyjaciółka? Ta cała zabawa robiła się coraz bardziej chora i nie zamierzałam się w nią bawić ani chwili dłużej. Schowałam karteczkę do kieszeni swetra i wyszłam z ogrodu kierując się na plażę. Podczas spaceru rozmyślałam nad wszystkim, co wydarzyło się od czasu, kiedy w naszym domu powiedziane było, że Jen spotyka się z Davidem. Jamesa strasznie to ruszyło, na początku myślałam, że po prostu się zakochał i był zazdrosny, z czasem wyjaśniałam to nienawiścią do Davida. Teraz nie miałam zielonego pojęcia co się właściwie dzieje w życiu nas wszystkich. W pewnym momencie przede mną pojawił się piękny krajobraz. Lazurowe niebo i głęboko niebieskie morze rozświetlone było blaskiem czerwonego słońca. Usiadłam na delikatnym piasku podkulając kolana do ciała. Siedziałam wpatrzona w kolorowe niebo, gdy zauważyłam cień nade mną. Wystraszyłam się i nieświadomie lekko podskoczyłam.
- Boże, przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć, naprawdę przepraszam! - nade mną stał wysoki brunet z  ładnie i delikatnie postawioną grzywką. Uśmiechnęłam się.
- Nic takiego się nie stało. Jesteś...? - zerknęłam pytająco na chłopaka. Zarumienił się uroczo.
- Shaun. Uczę się w równoległej klasie. Nie miałem pewności czy to ty, więc wolałem się upewnić. Mogę się dosiąść? - spojrzał na mnie i złożył wargi z szczery uśmiech.
- Jasne, siadaj. Jak widać to jednak ja. Co tu robisz?
- Wybrałem się na dłuższy spacer i jak zwykle zahaczyłem o swój ulubiony zakątek, a ciebie co tu sprowadza wieczorem, w dodatku samą?
- Cóż, podobna sprawa jak u ciebie, parę spraw się pokomplikowało i trzeba je przemyśleć. - spojrzałam prosto przed siebie. Morze pięknie szumiało, a ciepły wiatr muskał moje włosy.
- Niebezpiecznie jest tutaj o tej porze.
- Nic nie jest bardziej niebezpieczne niż posiadanie brata, który trzyma stosy broni w domu. - zaśmiałam się. - Dorosły.
- No tak, twoim bratem jest James Maslow. To raczej normalne z tą bronią, hm? - westchnął.
- Jak to normalne? - zdziwiłam się. Czyżby znowu ktoś obcy wiedział o tym wszystkim więcej niż ja?
- To ty nic nie wiesz? Rany, ludzie jednak czasami mają rację.
- Może mnie oświecisz, bo mój braciszek lubi się ze mną bawić z peleryną niewidką. - westchnęłam głośno.  - Jakby nie patrzeć, to właśnie jesteś moją jedyną nadzieją na poznanie całej prawdy.
- Okej, zrobimy tak. Co już wiesz? - spojrzał na mnie wzrokiem, z którego wyczytałam szczere intencje i chęć bezinteresownej pomocy. Dzięki Bogu, że tacy ludzie jeszcze istnieją.
- Dzisiaj po południu znalazłam w altanie stosy papierów, map osiedli i zaznaczonych punktów oraz mnóstwo broni. Na dodatek mam też to. - wyjęłam z kieszeni karteczkę i podałam ją Shaunowi. Oglądał ją kilka sekund i wzruszył ramionami.
- Nie wiem o co chodzi z Jennifer, ale sądzę, że wiem o co poszło z Davidem. - odparł ciągle przewracając w dłoniach papierek.
- Zamieniam się w słuch. - zaplątałam ręce na nogach, które nadal zostawały przy moim ciele.
 - Ludzie ciągle mówią, że istnieje podział w szkole. Zwolennicy Davida i zwolennicy Jamesa. Do niedawna nikt nie miał pojęcia skąd się to wzięło, jednak zagadka została wyjaśniona rok temu na szkolnej imprezie.
- Jeszcze rok temu nie interesowały mnie szkolne potańcówki. - przerwałam mu.
- Właśnie, dlatego też James mógł czuć się bezkarnie i nie był przez nikogo obserwowany. Miałem niestety przyjemność tam być, więc chcąc nie chcąc widziałem wszystko co się tam działo. Twój brat i Halley od kilku lat walczą ze sobą, jednak nikt nie wie co jest tego powodem. Tamtej nocy poszło o coś znacznie gorszego i doszło do strzelaniny.
- Czy James też strzelał? - spojrzał mu w oczy. Byłam przerażona.
- Tak, cała paczka Halleya i Maslowa brała w tym udział. Wyszedłem jak tylko zaczął się ogień a następnego dnia w szkole każdy mówił o tym, że przypadkowo Halley i Maslow zabili dziewczynę. Z tego co wiadomo celowali w kolesia, który chciał sprzedać ich wszystkich, niestety pod nogi podwinęła im się Katie, w której David był szaleńczo zakochany.
Słuchałam Shauna i nie wierzyłam w to, co słyszę. Jak to się mogło stać? Jak James mógł zmienić się w tak okrutnego człowieka? Co takiego zrobił Davidowi lub co on zrobił mu? Rozpłakałam się. Shaun rozłożył ramiona i kazał mi się w nie wtulić. Siedząc wtulona w chłopaka czułam jak płyną mi z oczu łzy pełne bólu i prawdy. Prawda, której nigdy nie chciał mi wyjawić James bolała najbardziej.
- Nie wiem kiedy on się zmienił w takiego brutala, Shaun.. - załkałam mocniej przytulając bruneta.
- On się nie zmienił, on zawsze taki był. Tak mi przykro, Lily. - mówiąc to delikatnie głaskał mnie po głowie. Nie wiem dlaczego pozwoliłam obcemu mi chłopakowi na to, aby mnie pocieszał, ale potrzebowałam kogoś, kto mnie zrozumie. Shaun właśnie kimś takim był. Umiał pocieszyć i słuchał jak nikt inny. Racja, stwierdzam to tylko po godzinnej rozmowie, ale obserwowałam go już od dłuższego czasu. Nigdy nie sprawiał wrażenia kogoś, kto chciałby zranić. Zawsze pomagał innym, w szkole nigdy nie widziałam, jak zachowywał się chamsko czy też nieuprzejmie. Każdy z moich znajomych naprawdę go lubił i cenił za otwartość. Czułam, że powoli zyskiwał w moich oczach szacunek i wielką sympatię. Wstałam i otrzepałam piasek ze swetra. Chłopak zrobił to samo. Wracając z plaży nie odezwał się ode mnie nawet słowem. Doskonale wiedział, że nie potrzebuję teraz rozmawiać. Czuł to, potrzebowałam ciszy. Pozwoliłam mu odprowadzić mnie do domu. Zatrzymaliśmy się pod bramą, pożegnaliśmy się po przyjacielsku i ruszyliśmy każdy w inną stronę. Stawiając stopy w progu domu bałam się jak nigdy. Zamknęłam za sobą drzwi, rzuciłam klucze na szafkę i przywitałam się z rodzicami i Maxem, którzy wrócili od dziadków. Mama wróciła zadowolona z wyjazdu, zaserwowała spaghetti, a ja rozmyślając nad wszystkim nie miałam ochoty jeść. Odeszłam od stołu zrezygnowała i popędziłam w kierunku pokoju Jamesa. Zastałam w nim całą bandę, to chyba idealny moment na poznanie całej prawdy. Wszyscy spojrzeli na mnie pytająco.
- Jesteście gangiem, tak?
- Nie wiem skąd to ci przyszło do głowy. - Kendall zaśmiał się.
- Nie rób scen, znam całą historię z wyjątkiem tego, o co poszło z Davidem kilka lat temu. Jak się nazywacie? - uśmiechnęłam się wrednie.
- Wiesz za dużo. - James westchnął i wyprosił mnie z pokoju.
- Wiem to, co powinnam wiedzieć od ciebie, a czego dowiaduję się od osób trzecich.
- Kto ci to powiedział?! - Carlos rzucił się na mnie w rękoma. Logan powstrzymał chłopaka od ciosu w policzek, który mógł mi zadać mulat.
- Jak widać nie wszyscy w tej budzie są zwolennikami was albo Halleya.
Wyszłam trzaskając drzwiami słysząc za sobą głośne krzyki i nawoływania, abym wróciła i powiedziała o kim mowa. Nie byłam jednak dziewczyną, która bezmyślnie wsypuje osoby, które mi pomogły. W tym wszystkim nie chodziło o to co robił James. Bolał mnie sposób w jaki okłamywał nie tylko mnie, ale i całą naszą rodzinę. Bałam się, Max jest szaleńczo wpatrzony w Jamesa i może popełnić ten sam błąd jak i nasz starszy brat. Wyszłam z domu, biegnąc trafiłam na park, na który nigdy nie zwracałam uwagi. Na jednej z ławek siedział chłopak w brązowej bluzie. Uśmiechnęłam się, wiedziałam kim jest. Podeszłam bliżej.
- Dziękuję. - spojrzał mu w oczy i zaniemówiłam. Chłopak zarumienił się.
- Wiesz dlaczego tu jestem?
- Wyszedłeś na spacer, proste. - zimną dłonią stukałam w drewniane oparcie.
- Od kilku dni widziałem, że potrzebujesz pomocy. Widziałem, że innych to nie obchodzi, że jesteś samotna. Naprawdę chcę ci pomóc. - spuścił głowę.
- Już pomogłeś. - podniosłam jego podbródek do góry.
- Po prostu porozmawiałem z tobą, nic wielkiego. - jego usta utworzyły zasmucony widok.
- Mogę ci się jakoś odwdzięczyć? - zerknęłam na bruneta.
- Nigdy nie przestawaj się uśmiechać, kiedy jesteś ze mną. - czułam jak moje policzki zamiast marznąć robiły się coraz bardziej ciepłe. Z chwili na chwilę rumieniłam się coraz bardziej.
- Widzisz odbicie księżyca w tym stawie?
- Nie. - odparłam.
Chwycił moją dłoń i wskazał na nasze odbicia w wodzie.
- Dzisiaj jesteś nim ty. - spojrzał mi prosto w oczy i zaplątał moją dłoń w swojej. Moje oczy się zaszkliły. Poczułam się ważna, pierwszy raz w życiu byłam dla kogoś ważna.

wtorek, 20 sierpnia 2013

Rozdział II

Obudziłam się porażona mocnymi promieniami słońca, które dobijały się do pokoju poprzez jasnoniebieskie zasłony. Podniosłam się z łóżka i niezdarnie pościeliłam je. Jeszcze nie do końca rozbudzona chwyciłam za telefon, aby sprawdzić godzinę. Dziewiąta dwadzieścia. Dwie wiadomości. Pierwszy sms był oczywiście od Jennifer jeszcze z wczoraj. Pytała jak się czuję i czy spokojnie dotarłam do domu. Nie odpisałam jej, bo byłam zajęta chronieniem tyłka swojego brata i tłumaczeniu policji, że już dotarł i cały wieczór był w domu. James nie powiedział mi, co było powodem spisania go przez komisarzy, patrzył na mnie jak na wariatkę urwaną z kosmosu. Zmienił się i to bardzo. Jeszcze do niedawna mówiliśmy sobie o wszystkim, jeżeli coś się w jego życiu działo, wiedziałam o tym pierwsza. Nikt nie znał go tak dobrze jak ja, nawet rodzice. Pomagałam mu we wszystkim, pod nieobecność mamy i taty pełniliśmy funkcję rodzicielską opiekując się Maxem tak, jak tylko umieliśmy. Sądzę, że w pewnym momencie James gdzieś się zgubił, może przytłoczyła go dorosłość, ostatni rok szkoły, studia, może to było powodem jego nagłej zmiany zachowania. A może naprawdę coś się działo? Gdybym wiedziała cokolwiek, byłabym spokojniejsza. A nie wiedziałam nic.
Była sobota, a ja jak zwykle nie miałam zamiaru przed dziesiątą stawiać stóp na parterze. Ubrałam się w lekki sweterek i getry, a na nogach miałam mięciutkie kapcie, które były rodzinnym sygnałem, że jest weekend, a ja chcę odpocząć. Nie było mi to jednak dane. Wychodząc z łazienki usłyszałam krzyki, śmiechy z pewnością obcych mi ludzi. Z nich wszystkich potrafiłam rozpoznać tylko swojego starszego brata, bo przecież Max wyjechał z rodzicami. Schodząc na dół niepewnie rozejrzałam się po holu - nikogo w nim nie było. Im bliżej byłam salonu, tym bardziej czuć było plejadę męskich perfum. Czyżby znajomi Jamesa? Nie myliłam się. Na skórzanej kanapie i fotelach siedziała 3 chłopaków, a mój brat obok nich. Rozejrzałam się i nieśmiało starałam się odezwać, jednak nie wiedziałam co powiedzieć.
- Proszę, księżniczka wstała. - w roku pokoju, w jednym z foteli rozsiadł się nikt inny jak mój osobisty agent śledczy - pan Pena.
- James, co oni tu robią? - zignorowałam całkowicie mulata, to chyba najlepsze wyjście.
- Mają takie same prawo tu być jak i Jen. - naskoczył na mnie, jakbym ukradła mu co najmniej milion.
- Może mnie chociaż przedstawisz kolegom? - mruknęłam siadając obok Jamesa.
- To jest Carlos. - wskazał na chłopaka, którego znałam już od początku. Nędznie spojrzał na mnie i puścił oko. Wzdrygnęłam się na samą myśl o jego wczorajszym podrywie.
- Tamten na kanapie to Kendall. - pokazał palcem wysokiego i umięśnionego ciemnego blondyna. Ten machnął do mnie dłonią i wrócił wzrokiem do swojego iphona. Uśmiechnęłam się.
- Kim jest ten chłopak w kącie? Wygląda na przygnębionego. - szepnęłam do Jamesa.
- Logan, najbardziej sympatyczny z grupy, ale jednocześnie najbardziej nieśmiały. Logan! - chłopak zawołał do bruneta, który szybko podniósł głowę do góry i spojrzał na nas z pytającym wzrokiem.
- Obudź się, stary, bo życie ci przeminie. - wstał i sunął mu sójkę w bok.
- Nie mam nic do stracenia. - Logan mruknął do Jamesa i wyszedł z pokoju.
Zaintrygowała mnie grupa znajomych mojego brata. Zazwyczaj chłopacy kumplują się z takimi samymi jak oni sami, tak przynajmniej mi się wydaje obserwując znajomych Davida. James jest uporządkowany, jednak potrafi zaskoczyć. Jest spontaniczny i opiekuńczy. Kendall sprawiał wrażenie przywódcy i kolesia, który ustawia wszystkich po kątach. W głębi duszy miałam jednak nadzieję, że można będzie się z nim dogadać. Carlos..no cóż, jego nie lubiłam z każdą kolejną chwilą, w której go widziałam. Chłopak ma najwyraźniej coś nie po kolei w główce,jestem pewna, że mało kogo bawią jego sprośne żarty. Logan. Przyprawiał mnie on o dreszcze. Nieśmiały, ale według Jamesa potrafi się rozkręcić. Czułam, że w jego życiu coś się właśnie działo, coś, co nie pozwalało mu normalnie funkcjonować w otaczającym go świecie. Czułam nijaką blokadę wokół jego przestrzeni, barierę, która nie pozwalała mu być sobą. To było w tym wszystkim okropne - przeszkody, które sami sobie stawiamy i nie potrafimy im sprostać.
Wyszłam z salonu i ruszyłam w kierunku kuchni, po drodze porządkując buty, które niekulturalnie rozrzuciła banda kolesi wypuszczonych z buszu. Byłam bardzo ciekawa co powiedzieli by na to wszystko rodzice, ale jak by nie było, żyję w tym domu już kilkanaście, a dokładniej siedemnaście lat i wiem -  James potrafi sprawić, że rodzice przejdą na jego stronę w każdej sprawie. Uporządkowałam trochę bałagan, który powstał w kuchni i przygotowałam kanapki dla zgrai idiotów. Z talerzem pełnym bułek z szynką i pomidorami wparowałam do pokoju, gdzie przywitały mnie głośne gwizdy i brawa. Mówiłam już, że mam do czynienia z idiotami? Postawiłam naczynie na szklanej ławie i usiadłam na brzegu kanapy obok Logana. Chłopak posunął się i zrobił miejsce blisko siebie, więc dosiadłam się z nadzieją na bliższe, miłe poznanie.Atmosfera była jednak dość napięta, jako jedyna dziewczyna w salonie nie czułam się dobrze, dlatego też postanowiłam wyjść do ogrodu.  Gdyby nie wiatr otulający moje ciało, pewnie zemdlałabym. To co tam zobaczyłam przeszło moje wszelkie oczekiwania. Byłam przerażona.

*******************************************************************

Witajcie! Chciałabym bardzo bardzo podziękować za czytanie mojego opowiadania i za tak ciepłe słowa, które czytam w komentarzach. Naprawdę, to sprawia, że naprawdę mam ochotę pisać te opowiadanie :) Dzisiaj krótki rozdział spowodowany moimi problemami z dojściem do komputera ( w godzinę dobry i długi rozdział niestety się nie napisze. ) Akcja rozpocznie się już w następnym rozdziale, więc trzymajcie rękę na pulsie! :D

Rozdziały będą pojawiać się w środy i niedziele, w roku szkolnym w piątki i niedziele.

Bardzo bym prosiła o wyrozumiałość i każdą osobę, która czyta - o krótki komentarz abym wiedziała, że odwiedza tego bloga i go czyta. Za każdą szczerą opinię - wielkie DZIĘKUJĘ xx

Osoby, które chcą być informowane o nowych rozdziałach - proszę o kontakt na w komentarzu ( wystarczy, że podpiszecie się nazwą twittera c: )

Dziękuję jeszcze raz i mam nadzieję, że się podobało. Następny rozdział już w tym tygodniu, obiecuję - będzie dłuższy i ciekawszy! :)

@henderauhl













piątek, 16 sierpnia 2013

Rozdział I

Seledynowe neony delikatnie oświetlały sufit maleńkiego pomieszczenia we wnęce mojego pokoju. Stałam w garderobie już ponad godzinę. No cóż, poprzeczka została podniesiona aż za wysoko, jak na moje standardy. Byłyśmy z Jen głównymi i pierwszymi gośćmi, których zaproszono na imprezę u Davida. Czy wliczamy się do szkolnej elity? Raczej nie, ale fakt, że moja przyjaciółka chodzi z najbardziej pożądanym i jednocześnie według innych ludzi - najniebezpieczniejszym kolesiem w szkole, robił z niej osobę, którą znał każdy. Oczywiście znajdą się '' ci lepsi '', którzy twardo obstają przy tym, że przyjaźnię się z Jennifer, aby wynieść korzyści dla siebie z tego, że jest ona popularna. Chyba właśnie to śmieszy mnie najbardziej w tym całym, cholernie pomieszanym świecie. Wyrzuciłam z półek wszystkie ubrania jakie miałam, robiąc na podłodze bałagan stulecia. Ze sterty ubrań wygrzebałam zwiewną sukienkę w kolorze bardzo mocnego cappucino. Sięgnęłam do szuflady i wyjęłam z niej brązową, wykonaną z rzemyka bransoletkę wraz z licznymi zawieszkami, które często kupuje mi James, kiedy odwiedza różne miejsca. W pewnej chwili mój telefon wydał z siebie głośny dźwięk i usłyszałam '' when you ready come and get it, na na na na''. Podeszłam do biurka i odebrałam połączenie.
- Mam nadzieję, że siedzisz teraz grzecznie przed telewizorem i nawet nie masz ochoty iść do Halleya. - odezwał się głos po drugiej stronie.
- Oczywiście, bez obaw, braciszku. - zaakcentowałam ostatnie słowo z pogardą. Zachowywał się jak nasz ojciec - jest w domu od święta, a w jednej chwili chciałby poustawiać świat po swojemu, tak jak mu się podoba. Rozłączyłam się i wróciłam do garderoby po sukienkę. Przebrałam się i postanowiłam zrobić coś z włosami, zaś one swobodnie spoczywały na moim ciele układając się w drobne fale. Pewnie moje włosy też się cieszą na imprezę u Davida i wolały przygotować się same, bez pomocy przyjaciółki lokówki.
- Sprytne zagranie. - mruknęłam sama do siebie i zabrałam się za robienie delikatnego makijażu.
Gotowa na imprezę, zeszłam na dół ciągnąć ze sobą na nogach zgrabne koturny pod kolor bransoletki. Wyglądałam ładnie, zazwyczaj jestem skromna, ale naprawdę się sobie podobałam i byłam z tego zadowolona. Wykonałam szybki telefon do Jen, że już jestem gotowa, następnie wyszłam z domu i zakluczyłam drzwi. Jak człowiek się przyzwyczai, to robi ciągle te same rzeczy, więc z takiego oto powodu włożyłam klucze pod wycieraczkę i przystawiłam róg dywanika doniczką z kwiatami. Było już ciemno, a przynajmniej tak mi się wydawało, zachód słońca miał miejsce godziny temu, ale latarnie miejskie dawały naprawdę mocne światło, dzięki któremu raźniej było mi pokonać długą drogę prosto na działkę Halley'ów. Mini podróż minęła mu o dziwo szybko, pewnie dlatego, że Jen potrzebowała mojej obecności i co chwila bombardowała mnie milionami wiadomości typu: '' jakaś lasia przystawia się do Davida, pomocy'', '' David kłóci się z kujonem, co zrobić?'' , '' David pije, też chcę, ale czekam na ciebie bo ochrzanisz mnie i od razu przejdzie mi ochota na jakże wspaniały alkohol. '' Dziewczyna zaangażowała się w niezły związek, świeżo upieczona dziewczyna tak wymagającego kolesia, podziwiam. W końcu znalazłam się pod bramą działki. Wyglądała na bardzo wyniosłą, otworzyłam bramkę a moim oczom ukazał się wielki dom i zdecydowanie nikt nie oszczędzał się w materiałach na jego wykonanie. Robił naprawdę duże wrażenie i gdybym tylko miała wystarczająco pieniędzy, pewnie w przyszłości odkupiłabym go za niemałą sumę. Skierowałam się na tyły domu, stamtąd słychać było głośną muzykę i krzyki nieźle nakręconego DJ'a. Dookoła mnie bawiło się mnóstwo ludzi. Wątpię, aby David znał tyle osób, pewnie znalazłam się na imprezie '' Wbijaj do mnie i weź ze sobą tylu znajomych, ilu tylko masz. '' Rozejrzałam się w poszukiwaniu Jennifer. Ktoś w kącie ogrodu urządził w altanie kącik dla par, darmowa komedia romantyczna jak mniemam. Obok tarasu znajdował się basen, tam też zebrali się zwolennicy picia i pływania jednocześnie. Kto jak woli. Zauważyłam przyjaciółkę, która siedziała przy grillu na kolanach swojego chłopaka, a wokół nich zebrał się krąg znajomych Halleya ze szkoły. Zawołałam dziewczynę do siebie. Podbiegła do mnie, dała buziaka w policzek i przytuliła.
- Nareszcie! - zawołała. - Nie mogłam się doczekać! Impreza jest świetna, pijemy dzisiaj? - spojrzała na mnie zachęcającym głosem. Zrobiłam grymas.
- Nie dzisiaj. James najwyraźniej bardzo nie lubi twojego chłopaka i jak tylko wyczuje u mnie procenty będzie ogień.
- Okej, luzik. Tutaj jak chcesz, to nie pijesz, a jak jednak masz ochotę, to tankujesz ile wlezie. - szepnęła mi na ucho. Zaśmiałam się.
- Nie żartuję, jak widzisz mam bogatego chłopaka, ale skąd on wziął hajs na tyle browaru, to zabij mnie, ale nie mam pojęcia. - wzruszyła ramionami i pociągnęła za sobą. Przedstawiła mnie swoim nowym znajomym, których imion nawet nie zapamiętałam. Jen przeprosiła i zniknęła gdzieś na chwilę. Postanowiłam rozejrzeć się jeszcze wnikliwiej po imprezie i błądziłam po ogrodzie mijając wiele znajomych mi twarzy. Nie chciałam być wredna, więc robiłam sztuczny uśmiech i szłam dalej. Nagle ktoś zawołał za mną.
- Maslow Lily, proszę proszę. - chłopak o ciemnej karnacji, w krótkich szortach i czarnej bluzce przyglądał mi się dłuższą chwilę.
- Wydaje mi się, że nie znamy się na tyle, abyś używał mojego imienia, nieprawdaż? - uśmiechnęłam się krzywo i odeszłam.
- Nieładnie to tak mówić do przyjaciela rodziny. Braciszek pewnie nie będzie zadowolony z tego, że tu jesteś. Nawet chyba ci zakazał, ale zgrywasz buntowniczkę. Teraz to ja mam rację, księżniczko. - chłopak chamsko przeciągnął ostatnie słowo na tyle, aby krew moim ciele pulsowała dość szybko.
- Jak ty się właściwie nazywasz, że wiesz o mnie tyle, co? Może James zatrudnił cię do roli agenta śledczego, bo nie chcieli cię przyjąć do FBI, huh? - usiadłam obok mulata. - Słucham.
- Pena, bliski przyjaciel twojego brata. Wystarczy? - wykonał uśmieszek przedrzeźniając mnie.
- Oh, to dlatego jesteś tutaj a mój brat nie?
- Bo James nienawidzi Halleya, a ty dla własnego bezpieczeństwa też nie powinnaś zaprzyjaźniać się z nim. - spojrzał na mnie. - Zaufaj mi.
- Nie obchodzi mnie zdanie obcych. - chłopak zakaszlał dając mi do zrozumienia, że się mylę.
- Przepraszam, przecież wiem o tobie tak dużo, na przykład znam twoje nazwisko, a to dużo! - zaśmiałam się bezczelnie i odeszłam w kierunku Jen. Ta zaprowadziła mnie do swojego chłopaka abyśmy się bliżej poznali. Prawdę mówiąc, uważałam to za dobry pomysł, w końcu muszę wiedzieć z jakim chłopakiem wiąże się moja przyjaciółka. Podeszłam do Davida i uśmiechnęłam się podając rękę na przywitanie, bo oficjalnie już się znaliśmy. Brunet jednak przyciągnął mnie do siebie i przytulił.
- Bez obaw, przyjaciele mojej dziewczyny to też moi przyjaciele. - uśmiechnął się. Odwzajemniłam to i usiadłam obok zakochanych.
- Twój brat bardzo mnie nie lubi. Jestem zdziwiony, że nie zabronił ci tu przychodzić.
- Zrobił to, ale nie on wyznacza mi granice, tylko ja. - zerknęłam na Jen. - Stał się bezczelny w stosunku do mnie z powodu tej jednej domówki. Znacie się dobrze z Jamesem? - byłam ciekawa czemu tak się nienawidzą i liczyłam na to, że dowiem się całej prawdy.
- Aż za dobrze, Lily. James to dobry chłopak, ale kiedyś podwinęła mu się noga w jego chorym interesie, w którym próbuje dogonić mnie ze swoją bandą. Dostał to na co zasłużył, może moi ludzie trochę się zagalopowali, ale nie będę go za to przepraszał. - spojrzał mi prosto w oczy. Jego brązowe tęczówki zaświeciły się od migotających świateł na balkonie.
- Proszę, nie zadawaj więcej pytań, bo nie jestem w stanie ci na nie odpowiedzieć. Znajomi twojego brata tu są i nie chcę zakablowali na mnie. - wskazał na Penę chowającego się w zaroślach. - Jak samopoczucie? - uśmiechnął się. Byłam w szoku, nie wiem o jakich interesach mówił David, ale zaniepokoiło mnie to.
- O jakich interesach mówisz? - zapytałam z intrygą. Chłopak przeczesał ręką włosy i podrapał się po szyi. Jen siedziała na jego kolanach i głaskała jego plecy.
- Może źle się wyraziłem, wiesz jak to jest w paczkach. Jeden się bije, reszta za nim, zakłady o dziewczyny czy też browar. Standard, spokojnie. - puścił mi oczko.
Uspokoiłam się i wstałam z ławki.
- Będę lecieć, nie chcę żeby James zauważył, że tu byłam. Dzięki za zaproszenie, było sympatycznie. Do jutra. - podeszłam do Jen i Davida i przytuliłam się z nimi na pożegnanie. Reszta ludzi przy grillu również się ze mną pożegnało, co mnie zdziwiło. Odniosłam wrażenie, że zaakceptowali mnie i chcieli, abym dołączyła do paczki '' Halley i spółka ''. Mniejsza z tym, David to sympatyczny chłopak i nie mam zielonego pojęcia dlaczego James żywi do niego negatywne uczucia. Wyszłam z ogrodu i szłam wzdłuż ulicy. Spojrzałam na zegarek na moim prawym nadgarstku. Druga w nocy, daje radę. Idąc ulicą musiałam zejść na pobocze, bo jakiś psychol rozpędził się do granic możliwości i do szczęścia brakowało mi tylko zrobienie z siebie trupa. Samochód jednak nie jechał dalej, tylko zatrzymał się obok mnie. Szyba w oknie sunęła do dołu, dopóki twarz mulata nie wyglądała z okna w pełnej okazałości.
- Wsiadaj. - wskazał miejsce obok siebie. - Chyba, że wolisz z tyłu. - zaśmiał się i puścił oczko.
- Żartujesz sobie? - wybuchłam śmiechem.
- Gorąco żegnam, Pena. - mruknęłam i odeszłam.
Chłopak jechał z prędkością moich kroków nie przyjmując do siebie tego, że mu odmówiłam.
- Wsiadaj, albo James dowie się o Halleyu.
- Już się boję. - spojrzałam mu prosto w oczy. - Ssij.
Skręciłam w boczną uliczkę i byłam już prawie w domu. Czasami miałam wrażenie, że mieszkałam na jakimś odludziu, chociaż tak naprawdę to osiedle było dość znane i nieźle usytuowane. Powodem moich myśli były głównie latarnie, które gasły tuż po północy i policja przemierzająca najmniejsze uliczki praktycznie co godzinę. Otworzyłam bramkę i byłam już u siebie. Wchodząc do domu musiałam otworzyć drzwi, rodzice wyjechali z Maxem do dziadków, a James, jak to on, jego nigdy nie było w domu w nocy. Jeżeli już pojawiał się, to tylko żeby zjeść, a to bardzo denerwowało Maxa, bo młody potrzebował starszego brata. Nie zdążyłam wejść dobrze w próg, bo czarne BMW zaparkowało obok naszego domu. Wystraszyłam się, jednak nie miałam powodu. W moim kierunku podążał brunet niosąc w ręku mój telefon.
- Mam twoją zgubę! - chłopak śmiał się od ucha do ucha i rzucił mi telefon.
- Jezu, kocham cię, dziękuję ślicznie! - krzyknęłam do Davida i rzuciłam mu się na szyję z podziękowaniami.
- Masz szczęście, bo Pena szykował się, żeby oddać ci go szybciej. Dziwny typ. - mruknął do mnie i puścił oczko.
- Działa mi na nerwy, śledził mnie. Mogę liczyć na twoją pomoc? - zamrugałam oczami jak maleńki kotek.
- Jasne, sie robi, panno Lily! - wykonał gest jak w wojsku i wsiadł do samochodu. Rzuciłam mu jeszcze krótkie ''dzięki'', a po chwili pojechał.
Wchodząc do domu, zapaliłam światło i niezdarnie rzuciłam buty na podłogę. Usiadłam na sofę i chciałam się zdrzemnąć, jednak donośny dźwięk telefonu domowego, nie dawał za wygraną.
- Telefon o tej godzinie, co do cholery?!- mruknęłam sama do siebie.
- Komendant policji w Seattle. Państwo Maslow? - usłyszałam głos dorosłego mężczyzny wyraźnie zdenerwowanego.
- Przy telefonie córka, o co chodzi? - byłam sparaliżowana i pełna strachu. Bałam się, myślałam o najgorszym.
- Zastaliśmy w domu twojego brata?
- Niestety nie, coś przekazać? - głos drżał mi jak liście podczas burzy.
- Jeśli tylko pojawi się w domu, proszę o kontakt, to bardzo ważne. Przepraszam za telefon o tej porze, dobranoc. - mężczyzna rozłączył się.
Zakręciło mi się w głowie. O co chodzi, co się dzieje, czemu go poszukują? Usłyszałam czyjeś kroki na schodach. Zobaczyłam Jamesa, był bardzo rozespany, z pewnością telefon go obudził.
- Co się stało? - powiedział ziewając.
- Chyba ja powinnam o to spytać. Policja, jesteś poszukiwany.





















czwartek, 15 sierpnia 2013

Prolog

Porozmawiajmy szczerze. Jestem wybredna i niesympatyczna, nie interesuje mnie moja przyszłość i mam w dupie co dzisiaj zjem na śniadanie. Lubię kłamać, bo właściwie bardzo interesuje mnie moje dzisiejsze śniadanie. Odsłoniłam zasłony, które postanowiły wszcząć bunt przeciwko mnie i przepuszczały światło. No cóż, najwyraźniej wszystko dookoła mnie uwielbia targać moje nerwy. Wyszłam z pokoju i skierowałam się wprost ku łazience, która niestety była już zajęta. Uderzyłam pięścią w drzwi.
- Czego?! - usłyszałam krótkie krzyknięcie.
- Wiedziałam, że to ty. - uśmiechnęłam się sama do siebie. Byłam pewna, że wystarczy poprosić, a James szybko uwinie się z poranną toaletą.
 - Mógłbyś wrzucić szybszy bieg? Proszę. - przeciągnęłam ostatnie słowo w geście ogromnej prośby.
- Jasne, daj mi 5 minut młoda.
Zadowolona z dobroci starszego brata wróciłam do pokoju po ubrania. Postanowiłam wziąć czarną bluzę i niebieskie spodenki. Odpaliłam laptopa i sprawdziłam, co ciekawego dzieje się na tumblrze. Nawet nie zauważyłam jak szybko zleciał czas, bo od komputera oderwały mnie krzyki James'a. Ruszyłam więc aby ogarnąć trochę samą siebie i kiedy już to zrobiłam, zeszłam na dół na śniadanie.
- Co tam pichcisz? - objęłam mamę z boku i dałam buziaka w policzek. - Jajecznica, mmm.
- Siadaj, zaraz będzie gotowa. - puściła mi oczko i wróciła do smażenia. Usiadłam przy stole, a zaraz za mną James i Max.
- Mamo, mogę wyjść dzisiaj wieczorem i nocować i Jen? - spojrzałam na mamę, w głębi duszy liczyłam na to, że będzie mi przychylna.
- U kogo ta impreza? - podała posiłek na stół i dosiadła się do nas.
- David Halley. - odparłam zapychając się jajecznicą.
James poderwał się z miejsca, krew zapulsowała w jego ciele i natychmiast stał się cały czerwony.
- Mamo, to nie impreza dla Lily. Nie pozwól jej na to! - krzyknął waląc pięścią w stół.
- Niby dlaczego?! - odszczekałam mu. Nie wiem co mu się stało, ale naprawdę go to zdenerwowało.
- To speluna, miejsce, od którego należy chronić dziewczyny w twoim wieku.
- W takim razie nigdzie nie idziesz, Lily. Przykro mi.
- Mam siedemnaście lat, nie róbcie ze mnie dziecka takiego jak Max! Błagam was! - wstałam od stołu i rzuciłam talerz do zlewu.
- Przykro mi, skarbie. - mama spojrzała na mnie przepraszającym wzrokiem i wyszła do ogrodu. Spojrzałam na Jame'sa.
- O co ci chodzi? Zawsze kłamałeś tylko po to, abym mogła chodzić na imprezy i trzymałeś moją stronę.
- Nie możesz tam być, zrobię wszystko abyś tam nie dotarła, rozumiesz? - poczułam na sobie jego spojrzenie i spuściłam głowę.
- Co się z Tobą dzieje, James? Znikasz na całe dnie, a teraz zachowujesz się jak ojciec.
- Zabraniam ci kontaktować się z Halley'em, rozumiemy się? - odwrócił się i był już gotowy do wyjścia.
- A jak nie, to co? Zagrozisz mi? - zerknęłam na niego chytrym wzrokiem.
- Twoje nogi nie wykraczają dzisiaj za próg naszego domu. - trzasnął drzwiami i wyszedł.
Jeszcze się przekonamy, bracie. Wyjęłam telefon z kieszeni i odczytałam nową wiadomość.

                                         '' Od: Jen ♥
                                                  To co, dzisiaj o 20?  ''
Odpisałam jej w niemalże natychmiastowym tempie.

                                         '' Do: Jen ♥
                                                            Jasne, szykuj ciuchy. Halley będzie z nas dumny. ''

Obserwatorzy